Przeciągnąłem się i wstałem, otrzepując płaszcz z ziemi i kurzu. Stanąłem przed jaskinią, stwierdzając, że słońce już jest. Co prawda nie wydawało mi się żeby było więcej niż po ósmej, ale przecież Pein czeka, a w domu wreszcie sobie pośpię na łóżku. Jedyny minus to Tobi, który zapewne rzuci mi się na szyję i powie coś w stylu: ”tobi się martwił o senpaia bo senpai poszedł z potworem na misję”, ale wolę to niż wstawać cały obolały z chęcią mordu wszystkich którzy mnie irytują, z komarami włącznie. Miałem iść obudzić Yugę, ale stanąłem i jeszcze chwilę nasłuchiwałem..
To po prostu szczyt mych marzeń by niewyspanym i z pomocą od strony dziewczyny miał walczyć z ANBU, un ==’
Wszedłem do jaskini. Popatrzyłem na twarz śpiącej Yugi. Dziewczyna z uśmiechem leżała na plecach, jej włosy opadały na ramiona, o powieki nawet nie drgnęły, gdy się zbliżyłem. Gdy spała była całkiem kocha…znośna, un.
-Hej, wstawaj.- powiedziałem i poklepałem ją po policzku zewnętrzną stroną dłoni. Yuga przewróciła się tylko na drugi bok i kontynuowała drzemkę. Zrobiłem głęboki wdech i nachyliłem się do jej ucha.
-WSTAWAJ, MÓWIĘ!- wrzasnąłem i Yuga poderwała się jakby jej przypalano tyłek gorącymi węglami.
-Senpai!- zawołała z pretensją w głosie. – Omało przez ciebie nie wyzionęłam ducha!
-Och dziecinko ty moja biedna, un…- Odparłem, przybierając smutny wyraz twarzy, ale z wypowiedzi aż biło sarkazmem. Yuga zrobila grymas złości.
-dobra, chodź.- odparłem już łagodniej. – Tym razem idziemy.- dodałem, podkreślałąc ostatnie słowo.
-Czemu?- Zapytała drapiąc się po głowie.
-chcę coś sprawdzić, un. Może ci potem powiem, ale teraz bądź cicho…- Odparłem. Naprawdę liczyłem na to, że choć na chwilkę się zamknie. Chyba zrozumiała, że coś się dzieje, bo gdy weszliśmy w las, milczała, un. Ostrożnie rozglądałem się. Nagle stanąłem. Yuga popatrzyła pytająco. Mój wzrok powędrował na cztery drzewa przy nas. Gwałtownie wyciągnąłem na raz cztery kunaie i błyskawicznie rzuciłem po jednym na jedno drzewo. Usłyszałem szelest, dźwięk odbijania się od drzewa i jeszcze jak ktoś cicho przeklną. Z drzew zeskoczyli czterej członkowie ANBU.
Yuga:
Byłam totalnie zdziwiona i lekko wystraszona, bo ANBU jest ponoć dosyć mocne. Po chwili walki z nimi zroumiałam jednak, że co prawda są dobrzy, ale nie wystarczająco by pokonać mnie i Deidarę. Po walce dwóch przeciników miało dziury w brzuchu, a dwóch było totalnie zmasakrowanych i przypalonych od eksplozji.
-może zrobisz z nich szkielety, un? Wtedy reszta ANBU wolniej się skapnie że ich towarzysze nie żyją. – odezwał się Deidara, patrząc na mnie z zaciekawieniem. Zakład, że bardziej chodziło mu o to aby zobaczyć tę technikę gdy jestem wypoczęta… Po chwili z zabójczych ANBU pozostały same kości. Odwróciłam się do Deidary, który z zaciekawieniem oglądał najbliższy szkielet.
-Te, nieźle, naprawdę, un.- mrukną z uśmieszkiem na ustach. Potem włożył ręke do swojego woreczka (Chodzi o to w czym dei trzyma glinę, nie wiem jak się to nazywa O.o).
-Co robisz?- Zapytałam zaciekawiona, widząc jak wyjmuje ręke i coś w niej miażdży (nie wiem jak to się pisze xD).
-Sztukę, un.- odparł, rzucając glinianego ptaszka o wielkości około trzech centymetrów na ziemię i robiąc pieczęć.
-Co?- Jego słowa były zbyt dziwne jak dla mnie. Ptak zrobił się nagle duży.
-Jak sądzisz, czym jest sztuka? – zapytał nagle, odwracajac głowę gwałtownie w moją stronę.
-eee… Leonardo da Vinci!??- Jęknelam, wręcz przerażona tym, jak na słowo ”sztuka” ożywiły sięjego oczy.
-Walić Leonarda da Vinci, un! Prawdziwa sztuka to WYBUCH! – zawołał, wskakując na ptaka. Też wskoczyłam.
-Wybuch?- powtórzyłam niepewnie. Deidara westchną. Ptak wzbił się w powietrze.
-Kolejna dziewczyna która nic nie rozumie, un … A zaczynałem cię lu…- zakrył sobie usta zewnętrzną stroną dłoni. Odchrząkną. – To-le-ro-wać.- zakończył. Oczywiście wiem, że chciał powiedzieć co innego.
-Kolejna?- z zaciekawianiem na twarzy przysunęłam się do niego.
-Argh! Ten mój długi jęzor, un. – Jękną jakby sam do siebie, odwracając sie do mnie.
-Masz ich trzy. – przypomniałam. – Po co ci te na rekach, co? ”un”? – zapytałam, uśmiechajac się złośliwie.
-Do sztuki. – westchną znowu.
-Zaraz… jak usta mogą tworzyć eksplozje?
-Ehh… Wiesz, chyba ci wytłumacze, bo mam dość twoich pytań, un. – odparł. Uśmiechnęłam się tryumfalnie.
-Usta na rękach są mi potrzebne do przeżuwania gliny no i mieszania jej z chakrą, a potem lepię sobie jakiegoś zwierza składam pieczęć i jest kaboom, albo po prostu sie powiększa, un.- wyrecytował, jakby czytał z jakiejś książki.
-Dziwne to.- odparłam.
-Nikt nie rozumie mojej sztuki, un…- Westchną po raz trzeci. Zaczynało mnie drażnić to jego wzdychanie.
Przez jakiś czas lecieliśmy w milczeniu. Patrzyłam w dół, na te wszystkie małe drzewa i zwierzaki w lesie, uciekające na nasz widok. Albo raczej na widok ptaka.
-Zastanawiałeś się kiedyś jak chcesz umrzeć, senpai? – przerwałam ciszę. Popatrzył na mnie, ale jakoś nie był zdziwiony.
-Bo ja…-kontynuowałam –Jak byłam mała marzyłam że umrę u boku ukochanego walcząc z nim wśród licznej grupy przeciwników… Potem uznałam, że to głupie. Chcę umrzeć podczas walki z niedobitkami wioski śniegu. Przecież ktoś musiał być na misji i przeżyć, nie? – Zaczęłam gapić się na czubki moich butów.
-Ja umrę od eksplozji, artystycznie..- Powiedział Deidara, jakby to było z góry ustalone i znowu zapadło milczenie. Smutno mi było na myśl, żeby tak nagle... znikną. Ale przecież… Eh, zaczynam go lubić! To nie może być =.= Przecież on wygląda jak baba.
***
Po dwóch godzinach wylądowaliśmy przed Akatsuki. Deidara popędził złożyć raport z misji, podczas gdy ja skierowałam się do mojego pokoju. Ktoś zagrodził mi drogę. Gdy podniosłam głowę ujrzałam białowłosego mężczyzne w płaszczu akatsuki i czerwoną kosą z trzema ostrzami którą trzymał niedbale jakby nie było obaw że ją upuści.
-Cześć mała, nowa? – uśmiechną się, ale było w tym więcej z chytrego uśmieszku niż przyjaznego uśmiechu. Coś mi mówiło że powinnam go ominąć.
-eee.. Przepraszam, ale się śpieszę. – Odparłam i chciałam go ominąć, ale chwycił mnie za ramię.
-Taka ładna i sexowna dziewczynka a nawet sięnie przywita. – powiedział, ciągle się chytrze uśmiechając. Zagotowało się we mnie. Zapięłam szybko do połowy rozpięty płaszcz i ponownie spróbowałam odejść, ale gościu był nachalny jak cholera.
-Powiedz chociaż jak masz na imię, być może mi się spodoba. – mrukną. Wkurzał mnie, ale postanowiłam nie zabijać go na miejscu tylko poczekać aż się odczepi.
-Yuga.- Powiedziałam szybko. Znowu ten uśmieszek.
-Jestem Hidan. Wiem że masz ochotę mnie zabić, podobnie jak Konan i Pein, tylko że jestem nieśmiertelny, więc mam nad tobą przewagę.- uśmiechną się dobitnie. Coś się we mnie złamało. Jak ja to sobie wyobrażałam? Zboczony…
-Kurde… Tylko mi nie mów że jesteś religijny…- pisnęłam. Skrzywił się.
-Jestem, ale nie sądze by cię to obchodziło, mała. – Burkną. złapałam się za głowę.
-Ło rany, jestem medium!- pisnęłam znowu. ( przypomnienie: w rozdziale piątym Yuga mówi cytuję ” (…)Kto będzie następny? Religijny zboczeniec(…)?!(…)”)
-eee…- Hidan zerkną na mnie zdziwiony. – Tak czy siak, może zechcesz oglądnąć moją sypialnię? – Uśmiechną się podle. Uderzyłam go w twarz.
-Jeszcze jedno słowo i cię za…- Nie dokończyłam, przypominając sobie, że mam doczynienia z nieśmiertelnym zboczeńcem.
-Niedobra dziewczynka.- złapał mnie za nadgarstki i przybliżył do siebie. Chciałam się wyrwać ale mnie mocno trzymał.
-Ej, Hidan, dajże jej spokój! Idź się do konan zalecaj! – Powiedział ktoś za mną.
-Eh, Kisame, jak jeszcze raz spróbuję z konan to mnie lider żywcem zakopie! A ta jest nowa i nie kochana… co ci to przeszkadza? – Odparł Hidan, przytrzymując moją głowę ręką tak że nie mogłam zobaczyć swego obrońcy.
-Przeszkadza. To nie jest burdel, Hidan! Idź se do wioski jakiejś, po ulicach szukaj, czy co.
-E tam, jeszcze jakiegoś syfa złapię. Ta wygląda na zdrową i..- Przerwał.
-Hidan, puść ją. – powiedział jakiś inny, lodowaty głoz za mną.
-Ty sie nie dasz zabawić, Itachi…- burkną Hidani i mnie puścił.Odskoczyłam od niego tak gwałtownie że aż upadłam. Rozejrzałam się. Omało nie dostałam zawału, gdy zobaczyłam człowieka-rybę przyglądającego mi się z góry. Druga osoba miała czarne oczy i włosy, dwie wielkie krechy pod oczami i ogólnie nienaturelnie zimny wyraz twarzy.
-Nic ci nie jest? – Zapytał ten pierwszy.
-N..Nie..Dziękuję za pomoc.-Odparłam i wstałam.
-Arigato.- Tym razem powiedziałam to do czarnowłosego. Nie odpowiedział. –Jestem Kisame. Nie martw się, tylko Hidan jest taki zboczony, więc po prstu na niego uważaj…- powiedział niebieski.
-On jest nieśmiertelny…- jęknęłam zmartwiona.
-W sumie racja. Wieć postaraj się nie być z nim sam na sam. To jest Itachi. – Wskazał na czarnowłosego.
-Witaj w akatsuki.- Powiedził itachi lodowatym głosem. – Kisame, chodź, idziemy. – I poszli. Znowu zostałam sama.
Niepewnie poszłam dalej, modląc się w duchu by nagle nie wyskoczył Hidan i mnie nie zgwałcił, czy coś.Zobaczyłam nagle jakiegoś gościa z czarną maską i chustą na głowie. Na mój widok zatrzymał się.
-Cześć, jestem Kakazu. Teraz się spieszę na misję z Hidanem więc tylko powiedz jak masz na imię. – Trochę mnie zatkało, ale trzeba się przywitać.
-Jestem Yuga.. Przekaż coś Hidanowi, okay? – powiedziałam.
-O, Wiadomość? A jaka?
-Żeby se nie myślał że jestem dzi**ą i zostawił mnie w świętym spokoju!! – zawołałam, jakbym chciała aby sam Hidan to usłyszał.
-Startował do ciebie? Ehh… - Po tych słowach odszedł. Nie miałam odwagi sama nakrzyczeć na hidana, bo oznaczało by to spotkanie się z nim. Doszłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Zrzuciłam z siebie płaszcz i tak leżałam. Po chwili zasnęłam.
---
Deidara:
Gdy szedłem do pokoju po złożeniu raportu, pierwsząosobe jaką spotkałem to Hidan. Jeden policzek miał czerwony, i wyglądał na naburmuszonego.
-Co ci….?- Zacząłem.
-Eh, a taka ładna laska. Gdyby nie Itachi to miałbym trochę zabawy przed misją. – przerwał mi Hidan.
-Ty to jesteś zboczony Hidan, un – Odparłem. Coś we mnie drgnęło. – Hidan, może lepiej do niej nie startuj....- Dodałem po namyśle.
-Czemu? – uśmiechną się podle.
-Bo… Akatsuki to nie dom publiczny, un. – powiedziałem szybko.
-E, Deidara, byleś z nią na misji i nie chcesz żebym do niej startował… Lubisz ją tak bardzo, hmm?- Chwyciłem go za głowę i walnąłem nią wściekle o ściane. – Weź się, Hidan! Ja tylko dbam o porządek tej organizacji!- warknałem. Odwrócił się na pięcie. Już myślałem, że sobie pójdzie, gdy nagle podskoczył i zawołoł: ZAKOCHANA PAAARA! – i zaczą uciekać przed bombami, kunaiami, shurikenami, meblami i innymi rzeczami które w niego rzucałem.
-Ej, kochasie, Hidan ma iść ze mną na misję. – Usłyszałem głos Kakazu. Poleciałem do niego trzymając w ręku zabójczy widelec, który był przeznaczony na wydłubanie Hidanowi oczu.
-Jacy ”kochasie”, co?! Wyście się wszyscy na mnie uwzieli, czy co!? –Wrzasnąłem.
-Odłórz tę śmiertelnie niebezpieszna broń Deidara, usiądź, wyluzuj i się napij. Hidan, mam do ciebie wiadomość. ” nie myśl że jestem dzi**ą i zostaw mnie w świętym spokoju”. Masz u niej świetną reputację, wiesz? A teraz idziemy na misje.- I kakazu zaczą iść. Hidan poszedł za nim. Ja, mocno wkurzony pomaszerowałem do pokoju i ciężko opadłem na łóżko.
W sumie co mnie obchodzi Hidan i ta mała? – pomyślałem zdejmując płaszcz. W moim pokoju nie było zbyt wiele – mała szafa na ubrania, druga szafka tyle że na papiery, lóżko, drzwi do łazienki, półka, na której stała duża ilość gliny, lampka i krzesło. Podszedłem do szafki i wyciągnąłem z niej zdjęcie.
-Może dlatego… Że są takie podobne, un…- westchnąłem i spowrotem włożyłem zdjęcie